Być nieprzemakalnym

Słuchajcie, w Tatrach i w Zakopanem na mój dusiu można się wiosną i wczesnym latem roztopić w wodzie. Ale żeby nie tak od razu zaszedł ten proces, aura na tej szerokości geograficznej, wystawi nas na wielką, wielodniową próbę, będzie nas zamaczać, deszcz będzie zasiekać, siąpić wnikając w każdą mikro szczelinę ciała i duszy, zanim rozłoży naszą psyche na łopatki.

Ilu z nas przetrwa ten wodny spektakl? Ilu z nas nie skoczy wcześniej z mostu w rwący wir Cichej Wody, albo uparcie będzie szukać Afrodyty wynurzającej się z piany w odmętach słynnej, niezwykle ryzykownej, prowadzącej od jednego baru, do drugiego – Grani Krupówek? Nota bene grań ta (mająca zapewne inspiracje w słynnej Grani Kościelców, nazywanej przez grono wspinaczkowe Granią Praojców) to zjawisko, coś jakby stan umysłu, gdzie zapętlone niczym chomiki, zmierzają wszystkie byty zakopiańskie, około zakopiańskie i te kosmiczne efemerydy – niczym satelity Elona Muska. Jednak wszystkich nas jednoczy woda. Do kostki, po kolana i oby nigdy nie po szyje. Jako, że człowiek w takim stanie zadżumienia jest tym przysłowiowym „tonącym, co brzytwy się chwyta” aby nie utonąć w nostalgicznej zadumie, zachęcam do przeczytania epokowej satyry, majstersztyku literackiego.

Felieton Kuby Brzosko w Zakoplanie - być nieprzemakalnym

Otóż jestem prawdziwie zafascynowany utworem literackim Andrzeja Struga, który napisał „Zakopanoptikon, czyli kronika czterdziestu dziewięciu dni deszczowych w Tatrach”. Wyciągnijmy taką oto perełkę z tekstu: „(…) już od paru dni nie dawał się we znaki deszcz ulewny, za to mgły zniżyły się aż do samej ziemi. Było to tak zwane po góralsku siąpienie – zjawisko atmosferyczne polegające na na nie ustającym ani na sekundę opadaniu nieskończonej mnogości drobnych kropelek. Zjawisko to przesłania cały świat, przejmując wszystko na wskroś uczuciem przenikliwej wilgoci i melancholii (…) słodka, powszechna apatia buduje mosty zgody, ustanawia zawieszenie broni w walce o byt. Każdy odnajduje spokój i zagłębia się w siebie, spoczywa, cierpliwieje, usypia. Nawet gromada najbardziej nieznośnych drabów, jaką zna Zakopane, naganiacze gości, zalegający ausgang stacji kolejowej i rozszarpujący przyjezdnych na kawałki, wlokąc ich strzępy oraz walizki do różnych „Obiecanek”, „Zalecanek”, „Podpalanek”, do rozmaitych „Majówek”, „Kryjówek”, „Pułapek”, do poetycznych zakładów, którym na imię „Lola”, „Mela”, „Fela”, do pensjonatów „Pod Świeżym Masłem”, „Pod Kadzidłem”, „Pod Świętą Zytą” – cały ten zastęp nieposkromionych siepaczów zachowywał się tym razem apatycznie i przyzwoicie”. Wiecie co? Strug napisał tą książkę ponad 100 lat temu. Nic nie straciła na aktualności. Jest satyrą i groteską ówczesnego Zakopanego; w zasadzie można zrobić „kopiuj, wklej” i zobaczyć to samo Zakopane z jego małomiasteczkową atmosferą. Idźcie więc na Krupówki do Cafe „Piano”, albo do kawiarni STRH i zanurzcie się w tej lekturze przy odrobinie czegoś rozgrzewającego. W góry pójdziecie innym razem. Polecam do czytania posłuchać muzyki polskiej kompozytorki, twórczyni muzyki alternatywnej Hani Rani. Recepta narkotyku o nazwie zakopianina gotowa. 

PS. W Zakopanem najlepszym w te dni jest praktyczne ogumienie, w różnych częściach Polski różnie nazywanym: kalosz, gumiak, a w Zakopanem swojsko – baciok.

Z górskim pozdrowieniem! Hej!

Autor(ka):

Może też Cię zainteresuje: