Tatry można nazwać górami kieszonkowymi, bo mają 785 km2 powierzchni i absolutnie nie stanowią żadnej konkurencji dla alpejskich masywów, nie wspominając o innych górach świata.
Z lotu ptaka wyglądają jak skalna, szaro-biała wyspa otoczona ciemnozielonymi lasami, polanami i rzekami. Podhale, Spisz, Liptów i Orawa – to cztery krainy strzegące dostępu do Tatr, które od zawsze nie pozostawiały ludzi obojętnymi. Najpierw się ich bano, uważano za siedlisko smoków i złych duchów. Nazywane były też Górami Śnieżnymi ze względu na białą koronę na horyzoncie, kiedy spoglądano na nie z trasy pomiędzy Krakowem, a Nowym Targiem.
Aż w końcu Tatry zaczęto eksplorować w XV i XVI wieku. Pojawili się w nich pasterze, zbójnicy, zielarze, poszukiwacze skarbów, górnicy, myśliwi, naukowcy i badacze, artyści malarze i poeci, a w końcu narciarze i taternicy, którzy zdobywali niczym „Kolumbowie” nieodkryte szczyty, ściany i turnie. Wszyscy oni chcieli odnaleźć się w gęstwinie dolin, szczytów, lasów i załomów skalnych. Nazewnictwo tatrzańskie to nałożona kalka wielu filtrów, wielu perspektyw. Niestety jedną z kalek jest także ta tragiczna, związana ze zgonami śmiałków, którzy się w nie zapuszczali.
Historia tego miejsca nie zapowiadała dramatu. Prawie 66 lat temu, 2 marca 1956 roku, u wylotu tego żlebu, który od tamtego pamiętnego poranka nosi nazwę Żlebu Marcinowskich, zginęli gospodarze schroniska Zofia i Władysław Gąsienicowie-Marcinowscy oraz trzej żołnierze WOP. Kiedy przemierzam skiturowy szlak prowadzący z Myślenickich Turni w stronę dolnej stacji kolejki w Kotle Goryczkowym, zawsze spoglądam w tamtą stronę. Żleb (widoczny w środkowej części na zdjęciu) tworzy klasyczną pułapkę lawinową. Duże pole na którym odkłada się śnieg, zagłębienie terenu, układ „lejkowy”, bardzo stromy stok, do tego wystawa północno-wschodnia (sprzyjająca przenoszeniu śniegu wskutek przeważającej w Tatrach ilości wiatrów z kierunku zachodniego) i mamy gotowy przepis na pułapkę lawinową.
W otchłani tego żlebu w wyniku zejścia lawiny w lutym 2012 roku zginęła także znakomita taterniczka Joanna Wolf – Szczerba. Była niezwykle doświadczona, a jednak śnieżny żywioł ją pochłonął. Był trzeci stopień zagrożenia lawinowego. Z punktu psychologicznego to miejsce nie stwarza poczucia zagrożenia. Dlaczego? Bo blisko są trasy narciarskie, ludzie przemierzający trasy skiturowe (jedna z tras trawersuje Żleb Marcinowskich), można połączyć wyjście skiturowe z Kuźnic przez Halę Kondratową i dalej na Kasprowy Wierch. Nie jest to zatem dzika dolina bez zasięgu i śladów ludzkiej obecności. A jednak. Musimy pamiętać, że lawiny mogą spadać w prozaicznych miejscach, blisko osad ludzkich i szlaków. Niezwykle ważnym aspektem jest wiedza jaki stok nie tylko jest pod nami, ale także co jest nad nami. Bo nad naszymi głowami może czaić się właśnie pułapka lawinowa. Podczas pisania tych słów, TOPR ogłosił „3”-kę lawinową. Śniegu przybywa. Sprawdzajcie stronę www.lawiny.topr.pl – tam znajdziecie szereg ważnych informacji. Uważajcie na siebie. Bezpiecznych wędrówek i miłego odkrywania tatrzańskich miejsc, które do nas mówią.