„Podróż tysiąca mil, zaczyna się od jednego kroku” – powiedział chiński mędrzec Lao Tzu. Nowy Rok to nowy początek, więc można pomarzyć, spojrzeć bardziej perspektywicznie na cały rok.
Jeździł człowiek trochę po świecie i się napatrzył na różne cuda, to i marzyć się zachciewa. Na przykład byłem kilka razy w szwajcarskim Zermatt. Startowałem także w kultowych, skialpinistycznych zawodach Patrouille des Glaciers, na trasie z Zermatt do Verbier. Imponuje mi, że do małego Zermatt nie wjedziesz swoim autem, tylko dojedziesz kolejką, a prawo lokalne jest bardzo restrykcyjne wobec zakusów zakupu ziemi przez inwestorów; stąd Zermatt jest „czyste” i piękne – a niemal idealna góra: Matterhorn – króluje nad całą doliną Mattertal, będąc jednocześnie znakomitym haczykiem marketingowym, gdyż jego sylwetkę zobaczymy niemal wszędzie.
Jedziesz potem do takiego włoskiego Arco, po wspinaniu czy żaglach na Jeziorze Garda jesz pyszne lody i spacerujesz wśród egzotycznych roślin, aby w centrum tego uroczego miasteczka popatrzeć na zmagania podczas Pucharu Świata we wspinaniu na pięknym outdoorowym obiekcie. A na przykład we włoskim Courmayer (bardzo lubił odwiedzać ten rejon Papież Jan Paweł II) także masz piękną hale z pokaźną ścianą. Starówka kipi życiem, w jej centrum jest piękne górskie muzeum, jest także pomnik przewodników wysokogórskich. Mieszkańcy tego niezwykłego miasteczka żyją dzięki górom, i sami chodzą w te góry intensywnie, że nie wspomnę o przepięknym widoku na masyw Monte Bianco nad głowami, który podziwiają każdego dnia podczas sjesty.
Za to po drugiej stronie Białej Góry jest miasto wspinaczy, wszelkiej maści freaków i artystów, globtrotterów, czyli Chamonix, często nazywane Szmeksem. To tam wędrowałem po Balkonie Południowym, wjeżdżałem w czeluści Mer de Glace, czy podziwiałem Mont Blanc „na wyciągnięcie ręki” z iglicy południowej czyli Aiguille de Midi (nota bene zdobytej przez Polaka – niejakiego Antoniego Malczewskiego z przewodnikiem Jean – Michelem Balmatem 4 sierpnia 1818 roku). Chamonix urzeka swoistą symbiozą ludzi i gór. Mieszkańcy tego miasta są też wręcz chorobliwie uzależnieni od pogody czy warunków śniegowych w górach. To tam usłyszałem i zobaczyłem na żywo mistrza trąbki Erica Truffaz’a podczas Cosmic Jazz Festival – w czasie jednego z koncertów podczas tej fenomenalnej imprezy w środku wakacji. Chamonix to miasto legenda, także baza największej biegowej imprezy świata UTMB, gdzie przez całe miasto przebiegają ultramaratończycy z całego globu.
Marzy mi się, aby nie zamieniano Zakopanego leżącego u stóp przepięknych Tatr – tego darowanego raju na ziemi – na teren budowy z jedynym słusznym hasłem: zainwestuj w Zakopanem. Marzy mi się, aby odbywały się w tym mieście jakościowe koncerty z różnorodną ofertą muzyczną w pięknej i nowoczesnej sali koncertowej, zdolnej przyjąć kilka tysięcy ludzi (która przez cały rok tętniłaby życiem: od koncertów, festiwali, po wydarzenia sportowe). Marzą mi się parkingi podziemne w Zakopanem i ogrzewanie geotermalne w każdym domu. Marzy mi się koncert sylwestrowy w zamkniętej sali koncertowej (bo wszędzie na świecie doceniają aspekt bliskości przyrody) gdzie można by usłyszeć Chrisa Bottiego, Diane Krall czy choćby polski zespół Kult. Marzy mi się piękne centrum wspinaczkowe ze ścianami do prowadzenia, boulderingu i czasówkami – bo przecież w czasach gdy wspinanie jest sportem olimpijskim rozumie się, że wyjątkowe miasto pod Tatrami (jedyne takie w Polsce) powinno mieć piękny obiekt promujący wspinanie. Marzy mi się, aby stoki Pasma Spisko – Gubałowskiego były udostępnione narciarzom oraz rowerzystom poprzez zbudowanie licznych tras (zimowych i letnich). Marzy mi się, aby Zakopane inspirowało, przenosiło w czasie, motywowało, ale i dawało dobry przykład. Marzy mi się, aby Zakopane było mekką artystów i wspinaczy. Zupełnie jak w Chamonix. Marzy mi się, aby miasto Zakopane szanowało Tatry i tylko przez ich pryzmat decydowało o podejmowanych działaniach, w najwyższej trosce o dobro unikatowej przyrody.