Teraz Czytasz
Uciec, ale dokąd?

Uciec, ale dokąd?

Jakub Brzosko

Takie ostatnio nasuwa mi się pytanie, gdy myślę o wędrowaniu po Tatrach. Przecież wkraczamy w te góry w poszukiwaniu ciszy, wypoczynku, inspiracji oraz oddechu od zgiełku miast. Czy w czasie szczytu letniego sezonu jest to osiągalne? Powoli stwierdzam, że nie.

Zamiast tego są zatłoczone szlaki, śmieci po krzakach, odchody gdzie popadnie, hałas, flamastrami podpisane kamienie na trasie, itd. – jednym słowem – chce się uciec od takich „atrakcji”. Ale dokąd? Niemal każda dolina łatwiej dostępna jest oblegana przez masy, a najbardziej popularne szlaki biją rekordy frekwencji. Rodzi się pytanie, czy można to jakoś zmienić? A przecież Zakopane i Podhale w przenośni i dosłownie „żyją z obecności Tatr”. Czy wprowadzić jakieś limity na szlaki? To dość karkołomna ścieżka. Zakazać wchodzenia w góry? Niemożliwe. Spróbuj Polakowi czegoś zabronić. A więc jak spowodować, aby to wszystko jakoś ogarnąć? Stałych mieszkańców Zakopanego jest według najnowszych badań niecałe 26 tysięcy. Odwiedzających Tatrzański Park Narodowy w ciągu całego roku orientacyjnie  jakieś 4-5 milionów turystów. Swego czasu Newsweek przeprowadził badania i okazało się, że w samym tylko sierpniu Zakopane odwiedza 500 tysięcy ludzi. Czy można spodziewać się, że będzie tych ludzi więcej? Zakopane było, jest i będzie jedną z najchętniej wybieranych destynacji w Polsce. Więc liczby raczej będą rosnąć. Kiedyś puste, urocze schroniska w październiku czy listopadzie, dzisiaj są oblegane, a leżące u ich stóp Zakopane stało się miastem biznesu. Stopy zwrotu zainwestowanych pieniędzy zwracają się po wielokroć. Wszystko pięknie, tylko dokąd to zmierza? Jest coraz więcej turystów, ceny wszystkiego puchną jak ciasto w piecu, nie ma podziemnych parkingów, autem w sezonie nikt nie jest w stanie się przemieszczać przez centrum. Za to rosną jak grzyby po deszczu papugarnie, bawialnie, królikarnie – o czym informują billboardy na mieście. Jest trochę „fajnych” miejsc. Ale one są w jakimś undergroundzie. Zmieniło się oblicze tego miasta. Nie chcę narzekać. Jednak zmienił się profil turysty idącego w góry. Czy mamy na to bezczynnie patrzeć? Czy może jednak szukać rozwiązań, które nieco wychowają odwiedzających ten skrawek raju na ziemi, tak, jak dzieje się to w różnych miejscach na świecie. Ostatnio z klientami z Australii i Danii odwiedziliśmy Wielki Kopieniec. Podziwiali panoramę na Tatry. Ale nie mogli kompletnie zrozumieć takich korków, tłumów i slalomu giganta jaki trenowaliśmy jeżdżąc samochodem rozkopaną ulicą Balzera. Czy jest inaczej?

Hej, z górskim pozdrowieniem

Wysokogórski przewodnik tatrzański

Jakub Brzosko

Dołącz do dyskusji

Dodaj Odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.

Przewiń Do Góry